Kino – świątynia sztuki filmowej czy chlew dla intelektualnych ameb?
Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale wyjście do kina, zamiast być kulturalnym doświadczeniem, stało się testem mojej wytrzymałości psychicznej i samokontroli. Gdybym był człowiekiem mniej odpornym, już po pięciu minutach ktoś skończyłby z kubełkiem popcornu wepchniętym w przełyk, a ja miałbym na koncie kilka zarzutów o napaść.
Czy naprawdę mamy już taką zapaść cywilizacyjną, że obejrzenie filmu w spokoju jest niemożliwe? Gdzie się, kurwa, podziały czasy, kiedy wchodząc do sali kinowej, człowiek instynktownie obniżał głos, wyłączał telefon i traktował miejsce z należnym mu szacunkiem? Teraz to pierdolony cyrk na kółkach, gdzie banda społecznych troglodytów urządza sobie festiwal żarcia, darcia ryja i skrajnej bezmyślności.
Pokarmowe świniobicie
Nie wiem, kto wpadł na ten diabelski pomysł, żeby kino stało się gastronomiczną mordownią, ale zasługuje na publiczną chłostę. Dźwięk rozrywanej paczki chipsów jest w stanie wywołać u mnie reakcję bojową. Chrupanie? Skurwysyństwo najgorszego sortu. Każdy skurwiel, który mlaska i żuje jak krowa na pastwisku, powinien być bezpowrotnie deportowany do strefy gastronomicznej, skąd już nigdy nie będzie mu dane wrócić na salę kinową. Zapachy nachosów i innych podłych fast foodowych wynalazków mieszają się w powietrzu, tworząc aromat godny taniej jadłodajni w obskurnej spelunie.
Piwna sebixiada
Ileż to razy miałem nieprzyjemność siedzieć obok półmózga, który uznał, że seans filmowy to najlepsza okazja, by schlać ryj. Puszki otwierane z tym charakterystycznym psssst, niczym pierdolone wystrzały ostrzegawcze, działają na mnie jak dźwięk wyroku śmierci. Człowiek przychodzi, by chłonąć film, a zamiast tego chłonie odór przetrawionego chmielu zmieszanego z mdłym zapachem serowego sosu.
Dialogi dla upośledzonych
Ale żadne pierdolone mlaskanie, siorbanie czy piwna libacja nie są w stanie przebić czegoś, co najbardziej podkopuje moją wiarę w człowieczeństwo – kinowe komentowanie. To, kurwa, jakiś fenomen socjologiczny, że ludziom wydaje się, że film to interaktywne doświadczenie wymagające ich bieżącej interpretacji. „Ej, widziałeś?”, „Czemu on tak zrobił?”, „No nie wierzę!”, „To ten z początku, nie?”. Gówno mnie to obchodzi, co tam sobie myślisz, człowieku pozbawiony instynktu samozachowawczego! Jeśli nie jesteś w stanie zrozumieć fabuły bez głośnego analizowania jej na głos, to wypierdalaj do domu i tam męcz swój pusty łeb własnym monologiem!
Szczytem wszystkiego są pary – ach, te piękne relacje oparte na ciągłym wyjaśnianiu każdej sceny. „Ej, on to zrobił, bo na początku…” – kurwa, błagam, czy naprawdę twój partner/ka jest aż tak umysłowo zdezelowany/a, że musi mieć wszystko podane na tacy? Może jeszcze napisy z syntezatora mowy mu/jej włączysz? A najlepiej to zapisz się na kurs interpretacji fabuły i wyjaśniaj sobie filmy w ciszy, zamknięty w jakiejś dźwiękoszczelnej celi!
Gdzie, kurwa, jest obsługa?!
I tu dochodzimy do gwoździa do trumny – totalnego braku egzekwowania elementarnych zasad. Nie wiem, na chuj komu bileterzy, jeśli jedyne, co potrafią zrobić, to urżnąć bilet i życzyć „miłego seansu”, a potem zostawić widzów na pastwę tych pierdolonych barbarzyńców. Ludzie drą mordy, wpierdalają jak na wiejskim weselu, śmieją się w momentach dramatycznych, a nikt nawet nie kiwnie palcem, by zrobić z tym porządek. Gdyby kino miało chociaż odrobinę szacunku do własnej renomy, to połowa widzów wylatywałaby na zbity ryj po pięciu minutach.
Ale nie, bo teraz wszystko musi być „dla wszystkich”. No to kurwa mamy – seans dla wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy naprawdę przyszli obejrzeć film.
Reasumując – pierdolę to.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek pójdę do kina, bo to, co się tam odpierdala, jest absolutnym zaprzeczeniem kultury filmowej. Jeśli nie powstanie jakaś elitarna sekcja dla ludzi, którzy potrafią zamknąć mordy i nie robić chlewu z sali kinowej, to niech sobie ten cały biznes weźmie i wsadzi w dupę. Niech sobie robią seanse dla debili, gdzie można żreć, bekać, darcie ryja jest w cenie biletu, a interpretacje fabularne lecą na głośnikach.
A ja zostaję w domu, gdzie przynajmniej nikt mi nie pierdoli w trakcie filmu i nie mlaska mi do ucha jak pierdolony przeżuwacz.
Jebać kino w XXI wieku.