Kariera z dykty, szum medialny w promocji 3 za 2, a jedyny talent, jaki ma, to przyciąganie uwagi jak gówno muchy. Eks, ofiara, bogini subskrypcji, influencerka z recyklingu – co sezon inna wersja, ale zawsze to samo gówno w nowym opakowaniu. Kiedyś dziewczyna, dziś walking billboard. I to taki z błędem w druku.

Co sobą reprezentuje? Całe jeba**e NIC. Kontent jak z damskiej toalety w klubie – lustro, filtr, sztuczny uśmiech i podpis o samorozwoju, który napisała na kacu. Każdy post to albo reklama, albo preview nowej dramy. Story jak telenowela dla bezmózgów – płacze, wrzuca cytat o zdradzie, a godzinę później cycki w push-upie i zaproszenie na live. I to żre. Bo publika kocha ten syf jak żul denaturat.
Wina? Nie tylko jej. Wszyscy ci, co scrollują, klikają, komentują, ślą serduszka jak poj**ni – to oni są paliwem tej patologicznej karuzeli. Bo produkt nie istnieje bez odbiorców, a tu odbiornik liżą ekran, jakby im wypłacić 500+ za każdy obejrzany Storytime o toksycznym ex.

Ona? Ona wykorzystuje tylko lukę w systemie. Dzisiaj guru miłość własna, jutro specjalistka od relacji, pojutrze mózg o tym, jak mieć hajs na własnym dupie. Wszechstronna jak nóż szwajcarski z bazaru – do wszystkiego i do niczego. Czy ona w to wierzy? Wątpię. Ważne, że zgadza się na konto, a licznik obserwujących rośnie szybciej niż ubezpieczenie OC po dzwonie.
Podsumowanie? Ikona czasów, gdzie godność jest zbędnym balastem, a liczy się tylko zasięg, dramat i liczba zer na fakturze z Only. Żywy przykład, że możesz być nikim, a stał się dostępny, jeśli tylko masz odpowiednio gruby filtr, smykałkę do wzbudzania współczucia i nieograniczony pakiet bezwstydu.
Szacunek? Taki jak do ciepłej wódki w plastikowym kubku o 4 rano – jak trzeba, to wypijesz, ale rzygać się chce. Produkt? Tak. Człowiek? To już dawno przestało być aktualne. Kręci się, póki lajki lecą. A po niej przyjdą kolejne – takie same, tylko z nową twarzą i świeższym kodem rabatowym.